Fragment mojej recenzji został umieszczony na okładce powieści "Skazaniec. Z bestią w sercu" Krzysztofa Spadło


Moja recenzja została zamieszczona na okładce powieści "Wojownicy. Odwet Wysokiej Gwiazdy" Erin Hunter

Fragment mojej recenzji „Korony śniegu i krwi” został umieszczony na okładce powieści Elżbiety Cherezińskiej – "Niewidzialna korona"

czwartek, 15 marca 2012

Gra anioła - Carlos Ruiz Zafon




Piąte już moje spotkanie z prozą Carlosa Ruiza Zafona. Powieść, jak wszystkie jego dzieła, pełna tajemnic, intryg i więcej jeszcze magii, niż poprzednie (zdecydowanie więcej, niż “Cień wiatru”). Opasłe tomisko, które jest drugim jakby tomem zaplanowanej tetralogii.
Rzecz cała dzieje się jeszcze przed narodzeniem Daniela Sempere i spotykamy jego rodziców i dziadka. Nie oni jednak są tu głównymi bohaterami. Pierwszoplanową postacią, z resztą piszącą o sobie w pierwszej osobie, jest David Martin – młody i utalentowany człowiek, pragnący napisać książkę, która pozostanie w pamięci czytelników na zawsze. Odkąd bowiem pamięta – kocha książki. Tę miłośc rozbudził w nim nikt inny, jak właśnie stary Sempere – przemiły pan prowadzący od lat księgarnię, który zaprowadził go również do Cmentarzyska Zapomnianych Książek. Tam właśnie David odnajdzie księgę Lux Aeterna (czy może ona odnajdzie jego?). Tajemnicze inicjały autora, które są takie, jak Davida, dziwna treść księgi, dom z wieżyczką, który pewnego dnia kupi nasz bohater, a który okaże się własnością właśne zmarłego przed laty Diega Marlaski (autora Lux Aeterna) i mnóstwo tajemniczych postaci, które umierają, ale pozostają wiecznie żywe w pamięci oraz ten, który kusi… Adnreas Corelli... To on pewnego dnia, gdy David dowie się, że ma przed sobą już nie życia, zaoferuje mu napisanie dzieła życia i… uleczenie ze wszelkich dolegliwości oraz niebotyczną fortunę. Postaci, które są wyraziste, a jednoczesnie do końca niepoznane jest tu zbiorowisko przeogromne, acz nie przytłaczające. Mamy więc, poza wspomnianymi, Christinę Sagnier – wielką miłość Davida i Izabellę Gispert – jego uczennicę i pomocnicę, która pewnego dnia wyjdzie za młodego Sempere. Są tak różne, a jednak to one są w dużym stopniu wyznacznikami dla życia naszego bohatera i obie je darzy gorącymi uczuciami, do których nie zawsze potrafi się przyznać. Spotykamy też spadkobiercę wielkiej fortuny, Pedro Vidala, który zajął się Davidem po nagłej i tragicznej śmierci ojca chłopca. Vidal również marzy o tym, by napisać książkę, którą wszyscy pokochają. Spotykamy pana Barcelo, znanego już nam z “Cienia wiatru” i całe mnóstwo drugo- i trzecioplanowych bohaterów, którzy doprowadzają Davida na skraj szaleństwa.
To powieść o marzeniu i ambicji oraz o cenie, jaką trzeba za nie zapłacić. Bowiem David postanowi zaryzykować (zaufać byłoby zbyt mocnym słowem) i podjąć się wyzwania tajemniczego paryskiego wydawcy, Corellego i napisać dla niego nową Biblię. To zadanie jednak przerośnie młodego pisarza, ponieważ odkąd zaczyna pisać tę – jak ją nazywa – baśń dla dorosłych, zaczną się wokół niego dziać naprawdę dziwne i niewyjaśnione rzeczy, a trupów w tej powieści nie zabraknie.
„Nie kusi pana stworzenie opowieści, - pyta go ów wydawca - dla której ludzie gotowi będą żyć i umierać, dla której gotowi będą zabijać i iść na śmierć, poświęcać się i skazywać siebie na potępienie, oddawać dusze? Czy jest większe wyzwanie dla pisarza niż stworzenie obdarzonej mocą historii, która pozwoliłaby przekroczyć granice fikcji i przeistoczyć ją w prawdę objawioną?” – tymi właśnie słowami Corelli będzie zachęcał Davida do napisania dzieła jego życia. Kuszące? Z pewnością, szczególnie dla młodego jeszcze pisarza, który zasłynął z pisania powieści w odcinkach, „Tajemnice Barcelony”, a następnie całej serii o niemniej wdzięcznym tytule „Miasto przeklętych” (z resztą pod pseudonimem Ignatius B. Samson). David jednak nie jest tylko pisarzyną, który tworzy pod barcelońską publiczkę – ma większe ambicje. Cały czas ma w pamięci lekturę "Wielkich nadziei" Karola Dickensa, podarowanych mu z resztą swego czasu przez pana Sempere (którego trakował, jak swego ojca i szczerze podziwiał). Pisze więc swoją własną powieść, starając się udowodnić wszystkim, sobie, a chyba przede wszystkim ukochanej Christine, na ile naprawdę go stać. Jednocześnie wplątuje się w spisek z piękną dziewczyną i pomaga jej napisać powieść za swego przyjaciela Vidala. Ona to właśnie zostanie pewnego dnia wychwalona przez krytyków i wydana na szeroką skalę, ta natomiast, którą sygnował własnym nazwiskiem – skrytykowana i zapomniana, by pewnego dnia jej ostatni bodaj egzemplarz znalazł swoje miejsce na Cmentarzysku Zapomnianych Książek (nadal pozostaję pod całkowitym urokiem tego magicznego miejsca i mam szczerą nadzieję, że istnieje rzeczywiście i jakimś dziwnym zrządzeniem losu będzie mi dane do niego trafić).
Jak ułoży się jego związek z ukochaną i kim stanie się dla niego Izabella? Czy rozwiąże tajemnicę domu z wieżyczką i Andreasa Corellego? Czy Pedro Vidal pozostanie jego przyjacielem i czy uda mu się nawiązać kontakt z matką, która zostawiła go w dzieciństwie pod opieką ojca-nieudacznika? Czy napisze w końcu powieść swego życia? Wiele pytań, na wszystkie znajdziecie odpowiedzi na 600 stronach powieści “Gra anioła”. Porównanie z innymi dziełami Zafona? W “Grze anioła” powracamy do świata wykreowanego w “Cieniu wiatru”, aczkolwiek znacznie bardziej tajemniczego, magicznego i gotyckiego. Spotykamy niektórych bohaterów, tyle że we wcześniejszych latach ich życia. “Gra anioła” jest powieścią typowo dla dorosłych i z pewnością nikt nie zakwalifikuje jej jako literatury dla młodzieży, jak choćby “Marinę”, czy “Księcia mgły”, chociaż natężenie magii jest w nim bardziej zbliżone do nich właśnie niż do “Cienia wiatru”. Czy mi się podobało? Owszem, chociaż “Cień…” zrobił na mnie znacznie większe wrażenie. Nie drżałam tym razem, przelałam mało łez i sądzę, że w powyższej recenzji ominęłam kilka istotnych kwestii, które po prostu wyleciały mi z głowy. Oczywiście – “Gra anioła” jest napisana pięknie i poetycko, niemal baśniowo, jednak – mimo wszystkich tych dziwnych i niewyjaśnionych śmierci i postaci, co do których ma się cały czas wątpliwość, czy żyją, czy umarły, czy może są jedynie wymysłem chorego już umysłu Davida – brakowało mi trochę dreszczyku… Zakończenie… Kurcze – nie pojmuję. Dumam i dumam i nie wiem, o co w nim chodziło. Było tak zakręcone, nielogiczne, że nawet nie można go określić magicznym. W ogóle nie potrafię go połączyć z resztą opowieści, chociaż cieszę się, że autor postanowił wytłumaczyć historię dziwnego zdjęcia, które Christina przez całe życie trzymała na pamiątkę dnia, którego nie pamiętała. Domyślałam się go poniekąd, ale ta druga część jest dla mnie zagadką. Może kiedyś do niego dorosnę.
Na zakończenie jeszcze jeden cytat, który zapamiętam chyba do końca życia, ponieważ w stu procentach się z nim zgadzam: ”Ponoć niemal wszyscy adwokaci potajemnie marzą o tym, by porzucić swój zawód i zostać pisarzami...”. Dotyczy mnie, jako prawnika i wiem, że nie jestem odosobniona w tym marzeniu. Z resztą wiele zmagań Davida odczuwałam jako własne, ponieważ Wena Twórcza jest marudną i niewdzięczną przyjaciółką.

poniedziałek, 12 marca 2012

Saga Wielkich Rodów - Tom 1 - Tryptyk krwi (cz.11)

W ostatnich dniach matka całkowicie przestała zwracać uwagę na Paula, więc w ogóle nie wychylał się ze swojego pokoju. Nowa gra komputerowa, słuchawki na uszach i zero zainteresowania tym, że jego brat nadal się nie odnalazł. Udawał chorego, żeby nie musieć chodzić do szkoły, ale nawet tym stanem rzeczy specjalnie się nie przejęła. Zaczynał się już nudzić. Słyszał, że do matki ktoś przyszedł i postanowił posłuchać, o czym rozmawiają. Może wiedzą coś na temat Michaela. Nie zależało mu specjalne na powrocie brata, wiedział jednak, że będzie miał kłopoty, jeśli ktoś widział go tamtego popołudnia, gdy dał Michaelowi wycisk. Nic mu nie zrobią, ale matka go znienawidzi i wtedy nic już nie pomoże – straci ją na zawsze. Gdzie on się podziewa? Idiota! Doprowadzi tę kobietę do szaleństwa. Już on mu zleje skórę, jak tylko go zobaczy. Uchylił drzwi, żeby słyszeć rozmowę matki z dwoma dziwnymi mężczyznami. Z każdym kolejnym słowem usta otwierały mu się szerzej ze zdziwienia…
*
Fiodor został jeszcze u Sary. Alexander wrócił do hotelu sam i po długim, zimnym prysznicu zszedł do bufetu, by zamówić obiad. Jednak nie miał apetytu. Cały czas nie mógł uwierzyć w to wszystko, czego się właśnie dowiedział. Jego rodzina zawsze miała tajemnice – jednak były to tajemnice przed „obcymi”. Tajemnice w rodzinie? Jego matka umierała z rozpaczy, kiedy oddawała najmłodszą córkę na czyjeś wychowanie, wiedziała jednak, że to być może jedyna szansa, by Jana przeżyła.
Wrócił do pokoju, jednak nadal nie mógł opanować tych wszystkich uczuć, które nim zawładnęły – złości, litości, zazdrości, że Nikołaj o wszystkim wiedział, a także szacunku dla matki i Fiodora za ich poświęcenie. Zadzwonił do Magdaleny i zaproponował wspólną kawę. Nie chciał być sam. Nie dzisiaj.
Była w olbrzymim szoku, kiedy opowiedział jej przebieg rozmowy z Fiodorem. Właściwie nie był pewien, czy ma prawo jej o tym mówić, w końcu to była prywatna sprawa Fiodora i Sary. Jednak nie potrafił sam się uporać z natłokiem myśli.
- Sądzisz, że twój ojciec wiedział? – trochę niestosowne pytanie Magdaleny wprowadziło go w konsternację.
- Zapewne nie – odpowiedział, próbując wypić łyk kawy. – Jak widać nasza rodzina ma więcej tajemnic, niż można się było spodziewać, jednak znałem mojego ojca. Przeżyliśmy razem kilkaset lat. Właściwie nie wiem, co by zrobił. W końcu Jana była Nowicką, więc z pewnością kazałby ją otoczyć opieką, jednak co do losu Fiodora nie byłbym już taki pewny.
- Czyli to nie mogło mieć nic wspólnego z jego samobójstwem?
- Nie. Śmierć Juliana zabolała bardzo, a dobiła go jeszcze reakcja Nikołaja. To były powody.
*
Sara wyszła na chwilę do sklepu, poprosiła jednak Fiodora, żeby na nią zaczekał. Oto szansa dla Paula. Jeśli to była prawda – jakże niewiarygodna! – to przecież ten mężczyzna był nie tylko dziadkiem Sary i pradziadkiem Michaela. Był również jego pradziadkiem! Dlaczego nikt nie myślał o nim? Podszedł do Fiodora, przyglądając mu się bacznie i usiadł na fotelu. Nalał sobie herbaty i jeszcze chwilę się nie odzywał.
- Wiesz, że jesteś też moim pradziadkiem? Nie tylko mojego brata? – to pytanie, tak pełne żalu, zabolało Fiodora bardziej, niż mógł przypuszczać, jakby nigdy nawet nie przyszło mu to na myśl. – Dlaczego niby on jest ważniejszy ode mnie? Tylko dlatego, że może kiedyś uzyska pamięć czegoś, co działo się wieki temu? Jakie to ma teraz znaczenie, co? Ja też jestem twoim prawnukiem! – upuścił filiżankę na podłogę, rozlewając resztę herbaty i wybiegł z mieszkania, trzaskając drzwiami.
Fiodor siedział jeszcze sparaliżowany przez dobre kilka minut. Chłopak miał rację – wszyscy mówili tylko o Michaelu, zupełnie zapominając o istnieniu Paula.
*
Knut pozbył się już Chiary, a mały nawet nie odważył się o nic pytać. Oczywiście nie zamierzał informować gówniarza, co się stało z dziewczyną. Dosypał mu do kolacji środków nasennych, by pobrać krew i teraz chował do metalowej walizeczki sporej wielkości flakon pełen cennej substancji. Mike obudzi się za parę godzin, zupełnie nieświadomy, co się działo. Jedynie nieco osłabiony. Zje porządne śniadanie i obiad i będzie dobrze. A później już tylko pokazać się Magdalenie. Tak, żeby myślała, że popełnił błąd, że go nakryli. Alexander złapie się w tę pułapkę, jak mucha w lep. Dwa, góra trzy dni i będzie po Nowickich. A on będzie jedynym posiadającym ich DNA. Niech ten głupi kot cierpi i myśli, że wszystko, o co wałczył latami, przestało istnieć.
*
Fiodor nie wierzył, że to przypadek sprawił, iż Magdalena spotkała Knuta. To mogła być równie dobrze pułapka. Alexander zdawał się z nim zgadzać. Jednak ona nie chciała w to wierzyć. Jaki niby miałby powód, żeby ją zwodzić?
Fiodor i Alexander skończyli naradę. Zaryzykują. Nawet jeśli to pułapka – muszą spróbować odbić chłopca. Może rzeczywiście Knut stał się zbyt pewny siebie i popełnił błąd, pozwalając jej odkryć swoją kryjówkę.
Siedziała przed lustrem, szykując się do snu. Czy uda jej się w ogóle zmrużyć oczy? Czy którekolwiek z nich będzie spało tej nocy? Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę.
- Mogę, Magdaleno? Nie chciałbym przeszkadzać – powiedział Alexander, wchodząc.
- Co cię gnębi?
Rozmawiali dłuższą chwilę. Bał się, że nie uda im się uwolnić chłopca, że stracą go na zawsze. Po przeszło dwóch tysiącach lat rodzina przestanie de facto istnieć. Próbowała go pocieszyć, jednak nie znajdowała właściwych słów. Ciągle twierdził, że on się nie liczy, a ona starała się przekonać go, że to nieprawda.
- Połóż się i odpocznij – powiedział, wstając. – Czeka nas ciężki dzień.
- Alexandrze, – wyszeptała, chwytając go za rękę – obiecaj, że będziesz na siebie uważał. On jest ważny, ale ty też.
„Dla mnie” – pomyślała. Jak mogła wcześniej nie zauważyć, że czuje do niego coś więcej, niż powinna w stosunku do szwagra? Spojrzeli sobie prosto w oczy. Tak – on też ją kochał. Zaskoczenie niespodziewanym odkryciem ustąpiło miejsca namiętności – objął ją w pasie, przyciągając do siebie i gorąco pocałował. Przeszył ją dreszcz, gdy poczuła jak jego palce gładzą jej plecy i delikatnie zdejmują ramiączka błękitnej nocnej koszulki. Nie przestawał całować, a ona nie pozostała bierna. Pragnęła go całym sercem i ciałem. Świat mógłby się skończyć nawet jutro – ta noc była tego warta.
Po wspólnym śniadaniu udali się do kryjówki Knuta. Fiodor pozostał w hotelu i czekał na informacje od nich.
- Zostań tu, Magdaleno i czekaj na nas – znów ten rozkazujący ton, który tak ją początkowo irytował. Wiedziała jednak, że chce ją chronić. – Postaram się, żeby Mike wyszedł pierwszy. Ja pójdę zaraz po nim. Kiedy go zobaczysz, łap i biegnijcie do samochodu.
- Alex, proszę, uważaj na siebie – trzymała go za rękę i nie chciała puścić. – Obiecaj, że będziesz ostrożny.
- Nie martw się o mnie. Wszystko będzie dobrze – ucałował ją, jakby żegnał się na zawsze.
Poczuła dreszcz. Musi się udać. Nie może go stracić. Po tym wszystkim, co razem przeżyli, gdy zrozumieli, jak wiele dla siebie znaczą. Gdyby pozwolił jej tam wejść. Tylko ona widziała Knuta, ona i dzieci. Nikt nie potrafił wyjaśnić, dlaczego.
*
Od chwili, gdy zniknęła Chiara, Mike czuł się samotny. Możnaby się spodziewać, że zacznie tęsknić za matką, jednak zupełnie wymazał ją z pamięci. Pamiętał jedynie doskonale Paula i chciał się zemścić. I na Alexandrze, który podobno zakazał Nikołajowi się z nim widywać. Tak przynajmniej powiedział Knut, a jemu wierzył.
Nagle usłyszał głosy na korytarzu. Może Knut odnalazł Chiarę. Jak wspaniale byłoby znów zobaczyć kuzynkę. Jednak nie poznał ich głosów. To był ktoś inny. Gość? Złodziej? Ktoś próbował wyważyć drzwi. Po chwili wypadły z zawiasów, głośno uderzając o podłogę. Zobaczył wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę.
- Jestem Alexander – przedstawił się nieznajomy, wyciągając w jego stronę rękę. – Nie bój się. Chodź, zabiorę cię do mamy.
- Moja matka nie żyje, a ciebie nienawidzę i nigdzie z tobą nie pójdę! Jak Knut wróci… – nie zdążył dokończyć zdania. Poczuł jedynie nagły, chwilowy ból, a później już nic.
*
Knut miał nad Alexandrem olbrzymią przewagę – Magdalena wiedziała o tym doskonale. Jeśli się spotkają, Alex nie będzie go nawet w stanie zobaczyć. Mijały kolejne minuty, a oni nie wychodzili. Gdzie są? Chciała wejść do środka. Może będzie mogła jakoś pomóc. Zadzwonił telefon komórkowy – Fiodor. Odrzuciła połączenie. Odpowie mu, kiedy będzie po wszystkim. Bum!
Spojrzała na budynek, do którego wszedł Alexander – stał w płomieniach. „Bomba. Knut podłożył bombę.”
- Alex!!! – krzyknęła przerażona.




To już koniec pierwszej części "Tryptyku krwi", który jest pierwszym tomem "Sagi Wielkich Rodów". Mam nadzieję, że się Wam podobało i będziecie mieli ochotę przeczytać ciąg dalszy, kiedy uda mi się w końcu znaleźć wydawcę.

Szepty dzieci mgły i inne opowiadania - Trudi Canavan



Moje pierwsze zetknięcie z prozą australijskiej pisarki, Trudi Canavan okazało się wspaniałą przygodą. Jak już kiedyś wspominałam – raczej nie czytuję opowiadań, preferuję zdecydowanie formy długie (z resztą sama Canavan też takowe woli). Jednak dostałam jej opowiadania i pomyślałam, że to świetny początek, skoro mam już właściwie wszystkie jej powieści i jeszcze nie zaczęłam ich czytać.
Zbiór składa się z pięciu opowiadań, które są różne zarówno ze względu na tematykę (od klasycznej fantasy, przez science fiction, do opowiadania, które możnaby nazwać nawet lekkim horrorem), jak i formę (część napisana w trzeciej osobie, część w pierwszej, jest tu także pamiętnik i kronika wydarzeń) oraz czas i miejsce (niektóre dzieją się w świecie wyimaginowanym, część zaś we współczesnym nam.
Tytułowe opowiadanie „Szepty dzieci mgły” to ciekawa fantasy. Mamy tu pustynię, karawany i dworską sorę o imieniu Velarin Initha – czarodziejkę, która powinna bronić władcy, a zajmuje się ochroną kupców. Nosi w sobie żal i wstyd, ponieważ w niedalekiej przeszłości zdarzyło się coś strasznego, za co się wini i uważa, że wszyscy postrzegają ją właśnie przez ten pryzmat. Jest to opowieść o pozorach i wielkiej odwadze, a także skromności i poczuciu obowiązku, przedstawiona w zaczarowanym świecie. Kim są dzieci mgły? Tajemnicę tę rozwikłacie jedynie czytając opowiadanie, za które autorka otrzymała w 1999 nagrodę „Aurealis” (Australian Fantasy & Sciecne Fiction Award).
„Szalony Uczeń” to z kolei opowiadanie – najdłuższe w całym zbiorze – ze świata Czarnego Maga, z pewnością więc fanom Canavan się spodoba. Dla mnie to było pierwsze spotkanie z tym uniwersum i musze przyznać, że przypadło mi do gustu. Spotykamy ucznia maga, Tagina i jego siostrę imieniem Indria, która… boi się młodszego brata, który już w dzieciństwie bił ją i terroryzował, kiedy tylko coś szło nie po jego myśli. Jest mężatką, jednak do męża z pewnością nie zwróci się o pomoc, gdy brat – niespełna rozumu – wplącze ją w tragiczną historię, w której trup będzie się słał gęsto, a niewinni oddadzą – zabrane siłą – życie, by młodzieniec zyskał moc do czarowania. Czy Indria znajdzie w sobie siłę, by przeciwstawić się bratu, czy za wszelką cenę będzie go chroniła, nawet wiedząc, że stał się potworem? Historia jest opowiedziana w trzeciej osobie, widzimy ją jednak wyraźnie z perspektywy młodej kobiety, która powoli dostrzega u brata objawy choroby, która zżera go od wewnątrz, niszcząc przy okazji całą Kyralię. Ciekawym i bardzo przyjemnym przerywnikiem w akcji, która porywa nas z szybkością błyskawicy, są zapiski kronikarza Gilkena.
„Markietanka” to pełna tajemnic magiczna historia generała Reny’ego i jego markietanki (damy do towarzystwa, delikatnie nazywając jej zawód). Gdy wziął ją do swego namiotu, nie przypuszczał, że może być kimś wyjątkowym, o kim będzie myślał każdego dnia do końca życia. Jaką tajemnicę nosi w sobie piękna, jasnowłosa Kala i jaki ma to związek z polami pełnymi martwych żołnierzy oraz królem, któremu służy Reny?
„Przestrzeń dla siebie” to pamiętnik spisany przez młodą artystkę, która w swym domu znajduje… tajemniczy pokój, w którym czas rozciąga się i płynie w zupełnie innym tempie, niż na zewnątrz. Marzenie każdego z nas, a przynajmniej większości – mieć czas na wszystko, żyć w świecie, gdzie doba ma czterdzieści osiem godzin (albo i więcej). Autorka sama tłumaczy, że nigdy nie lubiła opowiadań, w których występowały różnorakie wehikuły czasu, ponieważ zawsze znajdowała w nich nieścisłości. Osobiście takie historie lubię, chociaż w niektórych rzeczywiście występują karygodne błędy. Bąbel czasu stworzony przez Canavan zdaje się być całkiem logiczny, chociaż jak się przekonuje bohaterka – ma również zgubne skutki. To opowiadanie o tym, jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić dla sukcesu i spełnienia się. Ponieważ czas płynie nieubłagalnie, nawet w tajemniczym pokoiku i nie jesteśmy w stanie z tym faktem walczyć. Prawa natury są dla nas bezlitosne. „Przestrzeń dla siebie” sporo daje do myślenia, chociaż nie sądzę, bym kiedykolwiek przestała marzyć o takim właśnie pokoiku, w którym miałabym czas na wszystkie moje zainteresowania i spełnianie kolejnych marzeń. Czy jednak warto? Trudi Canavan nie odpowiada wprost na to pytanie – zostawia je jednak wyraźnie zadane i każdy musi sobie sam na nie odpowiedzieć.
Jak wspomniałam, mamy w zbiorze również opowiadanie na granicy horroru. „Biuro rzeczy znalezionych”… Spojrzałam na tytuł i zaczęłam się zastanawiać, czy takie miejsca mają w ogóle rację bytu w dwudziestym pierwszym wieku. Trudno mi uwierzyć, bym udała się do niego w przypadku, który spotkał Trinity – gdybym zgubiła parasolkę. Nawet, jeśli wiązało się z nią wiele ciepłych wspomnień. Z pewnością poszłabym do najbliższego sklepu i kupiła po prostu nową. Jednak nasza bohaterka jest do swojej czarnej parasolki na tyle przywiązana, że udaje się do biura rzeczy znalezionych. Jednak czarnych składanych parasolek jest tam zatrzęsienie, a ona swojej nie odnajduje. Wbrew radzie dozorcy tego przybytku, zabiera więc inną, ponieważ chce uniknąć zmoknięcia. Gdyby wiedziała, jak wiele trudności spotka ją z tego powodu, na pewno by sobie odpuściła i pobiegła do sklepu. Wiele czasu jednak zajmuje jej zanim zrozumie, że ulewne deszcze i szalone burze w miejscach, w których akurat ona przebywa są karą za „pożyczenie sobie” cudzej parasolki z drewnianą rączką w kształcie kaczej główki…
Wspaniałym ukłonem w stronę czytelników są notki od autorki po każdym opowiadaniu. Po krótce wyjaśnia, czym się inspirowała, jak pisała i dlaczego wybrała taką, a nie inną formę opowiadania. Już we wstępnie wyjaśnia również, co skłania ją do pisania opowiadań, ponieważ nie jest tajemnicą, że preferuje opasłe tomiszcza, w których może rozwinąć skrzydła.
Trudno mi powiedzieć, jak wyglądają inne wydania, jednak polskie jest przepiękne. Niewątpliwie jest to jednak z najładniejszych książek – jestem całkowicie zauroczona papierem, na którym książkę wydrukowano. Przypuszczam, że był to cel czysto marketingowy – opowiadania łącznie to zaledwie dwieście stron tekstu, a książka dzięki użyciu takiego papieru zdaje się być przynajmniej dwukrotnie grubsza. Jakiekolwiek jednak były przesłanki wydawcy – wyszło wyśmienicie. Dotykanie takiego papieru, przewracanie grubych stron sprawia niesamowitą przyjemność, której nigdy nie zastąpią żadne ebooki (choć jestem gorąca zwolenniczką obu form wydawania książek). Dziękuję za tę ucztę.
Jednym słowem – pełna tajemniczości i magii przygoda, która miała tylko jeden minus (powód, dla którego zazwyczaj do opowiadań nie sięgam) – skończyła się zdecydowanie za szybko. Mam nadzieje ten głód zaspokoić czytając jej magiczne trylogie.
Jeszcze tylko jedno – chciałam się podzielić cytatem, który bardzo mi się spodobał, a pochodzi z opowiadania „Markietanka”:
„- Vorl jest jak miecz, którego używa się i wyrzuca, kiedy się stępi. Doradcy są niczym zwoje albo księgi – korzysta się z nich wiele razy. Nie uderzysz wroga książką i nie pójdziesz następnie radzić się miecza, prawda?”

poniedziałek, 5 marca 2012

Tysiąc dni w Wenecji - Marlena de Blasi



Wzruszająca, mądra, ciepła powieść, która jednak nie zaspokaja głodu. Na szczęście są jeszcze dwie kolejne części.
Marlena de Blasi, amerykańska dziennikarka i krytyk kulinarny od lat podróżuje do Wenecji. Początkowo uprzedzona do miasta i niechętna Księżnej, jak zwykła nazywać to miasto na wodzie, ulega jej urokowi. Przyjeżdża co roku, by pisać artykuły, albo na wakacje ze znajomymi. Z pewnością jednak nie spodziewa się, że spotka tu miłość swego życia. Nie jest już nastolatką – ma dorosłe dzieci i byłego męża. Raz po raz przeprowadza się pomiędzy różnymi amerykańskimi miastami, tworząc sobie pełne barw i ciepłych tkanin gniazdka.
Pewnego wieczora siedzi przy stoliku restauracji, a kelner prosi ją do telefonu. Po drugiej stronie odzywa się miły męski glos, który pyta, czy się z nim spotka. Tak dla naszej bohaterki rozpoczyna się najważniejszy etap życia. On, Nieznajomy Wenecjanin, który okazuje się podobny do aktora Petera Sellersa, zakochał się rok wcześniej w… jej profilu.
Kilka godzin spędzonych wspólnie i gorące wyznanie miłości ze strony Fernanda sprawiają, że za swą ukochana poleci do Saint Louis i tam, po niedługim czasie, oświadczy się.
Banalne? Ależ nie. Kobieta po przejściach, rozwódka, która już dawno przestała wierzyć w miłość na nowo pozna te magiczną siłę. Jednak nie jest łatwo pozostawić za sobą wszystko, co znane i kochane i wyruszyć w podróż do Włoch – tym razem już na zawsze. Szczególnie, że Fernando nie mówi po angielsku, a jej słownictwo po włosku jest ograniczone raczej do kulinariów. Jednak są w sobie zakochani młodzieńczą miłością. Jak mówią pewnego dnia – kiedyś byli starzy, dzisiaj są młodzi. To uczucie i związek – jak każdy, pełen dni lepszych i gorszych, wiele ich nauczy. Przede wszystkim chyba odwagi i cierpliwości.
Wenecja to inny świat, nie tylko dlatego, że jest miastem na wodzie. Tutaj ludzie żyją innym rytmem, według innych zasad. Wszystko tutaj dzieje się wolno, piano, pianissimo. Zakupy, remonty, załatwianie pozwoleń do ślubu. Każdy to rozumie. Każdy poza Amerykanką, która musi się wszystkiego uczyć od nowa. Narzeczony, a później mąż – nie zawsze jej to ułatwia.
Powieść daje sporo do myślenia, szczególnie osób, którzy przywiązują się do miejsc i ludzi. Mówi o odwadze postawienia wszystkiego na jedną kartę i zaryzykowania właściwie całym życiem. Ponadto to cudownie przedstawione miasto, pełne nieznanych zakamarków i urokliwych budynków. Plac świętego Marka, Pałac Dożów i liczne kościółki, przed którymi ludność miasta ucztuje z okazji różnorakich świąt. Targ, na którym bohaterka robi zakupy i zaprzyjaźnia się ze sprzedawcami. Pływająca Wenecja urzeka na stronicach tej książki tak samo, jak opisy przeróżnych pyszności przyrządzanych przez naszą bohaterkę, bądź też spożywanych przez nią w rozlicznych restauracyjkach. Z resztą na końcu książki znajdziemy nawet kilka przepisów, które – myślę – warto wypróbować.
Ogólnie – urocza, przyjemna w czytaniu, ale mądra i dająca do myślenia powieść, która zachwyca tak krajobrazem, jak i zapachami (nie tylko z kuchni). Ja już nie mogę się doczekać, co też nasi zakochani będą robili po przeprowadzce do wiejskiego domku w Toskanii.